Przesunąć Galaktykę

Tekst dedykuję wszystkim tym którzy zmagają się w swoim życiu z depresją.

Jest taki ból, którego nie da się opisać zwykłymi słowami, odpowiedniego opisu nie znalazłem w żadnej z książek. To ból przy, którym ten fizyczny to tylko mżawka, a nawet gdy nazywamy go cierpieniem, to określenie i tak nie jest wystarczające. Siła takiego bólu jest w stanie przesunąć galaktykę!

   Psychologia mówi, że największy ból jaki możemy doświadczyć to czas narodzin. Wychodzimy na świat w fizycznym uścisku, w nagłym i nieodwracalnym procesie separacji od kosmosu i uczucia nieważkości tam, gdzie wody płodowe otaczały nas zewsząd niczym ocean gwiazd. Pierwszy oddech jest jak pożar naszych płuc. Tlen wdziera się bezlitośnie wypełniając nas ogniem życia. Nie jesteśmy w stanie tego powstrzymać. To miejsce narodzin, gdzie spotyka się życie ze śmiercią. Gdzie siły śmierci tworzą życie, gdzie dobro i zło splata się w jedno tak, że nie ma między nimi różnicy. Ten ból, ta potężna siła od tej chwili nadaje pęd organizmowi i pozwala tłoczyć sercu tlen prosto z powietrza do najodleglejszych zakamarków naszego ciała. Nie ma chyba momentu w którym jesteśmy bardziej bezradni. To taka chwila, gdy niczym kosmonauta w trakcie niezabezpieczonego spaceru, zostajemy odcięci od pępowiny i zaczynamy swój własny lot w otchłań zewnętrznego kosmosu zwanego życiem.

Dziwny to moment. Radość przeplata się ze łzami, a my całkowicie zależymy od tego czy więź zerwana fizycznie powstanie w sferze psychicznej dając nam poczucie łączności z obiektem zewnętrznym niczym łączność radiowa. Lecz czym jest ów obiekt zewnętrzny? Należy zapytać. To inny człowiek, powie wprawiony w zawodzie psycholog. A jeśli go nie ma, to co? Na czym mamy oprzeć swój wewnętrzny świat, żebyśmy mogli tak po prostu nadal żyć? Ta zależność nie różni się od podstawowych praw fizyki, które rządzą materią. Jak Ziemi potrzebne jest Słońce, tak samo i nam niezbędny jest punkt oparcia dzięki któremu możemy poruszać się psychicznie. Są osoby, które w tym nadzwyczaj trudnym momencie w rozumieniu psychicznym nie mają czego się złapać. One są nie tyle co niekochane lub znienawidzone, one spotykają się z obojętnością. Pozostają bez jakiegokolwiek bodźca mogącego pchnąć ich cząstkę, tak aby rozpoczęła swój lot w nieznane z jednostajną prędkością.

Ta chwila dla wielu z nas staje się wiecznością. Życie ma jednak większą siłę niż śmierć. I wówczas gdy nie możemy zaczerpnąć oddechu życiodajnej siły nadającej pęd z zewnątrz, w ułamku sekundy, a nawet szybciej niż prędkość światła odwraca się uwaga psychiczna do wewnętrznego świata, który pochłania nas jak czarna dziura. Dochodzi do uczuciowej implozji warunkowo utrzymującej nas przy życiu. Jej ceną jest ból. Ból nie fizyczny i przez to nieobserwowalny z zewnątrz. Cichy i tak nieuchwytny, lecz jakże przerażający. Ból o sile mogącej przesuwać galaktyki. Gdyby był słyszalny to jak w wierszu Herberta o Marsjaszu na jego dźwięk słowik niewątpliwie skamienieje a drzewo straci liście. Być może przerażenie postaci z obrazu Edvarda Muncha „Krzyk” jest też dobrym porównaniem zaobserwowania tego uczucia, gdyby je dało się zobaczyć. Ta siła z jaką mamy wówczas do czynienia samoistnie wprawia w ruch nasz unikalny, wewnętrzny wszechświat. Nazywany inaczej przez Carla Junga „Głębią”, to on ukuł termin „psychologia głębi” i na jej podstawie stworzył jeden z najlepszych systemów opisujących wewnętrzne życie człowieka.

Czym zatem jest ta Głębia? Czym jest ten wewnętrzny wszechświat? To nasza psychika, w której pomieszczamy wszystkie nasze uczucia. W Głębi (psychice) odnosząc się alegorycznie do znanego nam świata fizycznego mamy do czynienia z kosmosem, w którym zawarte są galaktyki, nieskończona liczba gwiazd, planet, księżyców i wszelaka znana i nieznana nam materia. To głębokość nie mająca określonego końca. Nawet mityczny Tartar w porównaniu z nią wydaje się być błahostką. Galaktykami przykładowo możemy nazwać wewnętrzne stany świadomości znane tylko nam, gwiazdami istotne dla nas miejsca. Planety to kochani i znaczący ludzie, a księżycami nazwijmy idee trzymające nas przy życiu. Według Zygmunta Freuda w Głębi zawierają się id, ego i superego, a według Carla Junga procesy uczuciowe, intelektualne, wyobraźnia, symbole o znaczeniu archetypowym, zawarte np. w dziełach sztuki, snach czy też rytuałach.

Jednym ze stanów jakie towarzyszą nam w życiu psychicznym to stan depresyjny. Można go opisać jako sytuację, w której zbyt daleko udaliśmy się w głąb wewnętrznego wszechświata gubiąc zarazem możliwość powrotu do jego początków – do kontaktu ze światem zewnętrznym lub ze znanym nam w nim bezpiecznym miejscem. Depresja w języku łacińskim oznacza dosłownie „głębokość”. To stan o którym pisał równie uznany psychoanalityk Donald Winnicott w taki oto sposób: „To dobrze móc się ukryć, ale katastrofą jest nie zostać odnalezionym”. Tak mniej więcej wyobrażam sobie właśnie przestrzeń psychiczną, w której istniejemy i w której często latami trwamy bezradnie, odczuwając skutki straszliwej choroby, zmory dzisiejszych czasów – depresji. Zwanej dawniej melancholią. Depresja ukazuje problem przede wszystkim egocentrycznych postaw rodzicielskich. Rodzące się dzieci wydają się być spełnieniem narcystycznych potrzeb, norm społecznych, kulturowych, religijnych czy też realizacją oczekiwań innych członków rodziny. Rodzimy się i od razu zostajemy sami. By nie umrzeć w tej samotności zwracamy się do wewnątrz, co jak wcześniej pisałem jest jedynym ratunkiem, który z czasem staje się zmorą. Ta sama siła, która pozwoliła nam przetrwać, w późniejszym czasie w stanie depresji staje się bólem nie do zniesienia. Bardzo często potrafiącym odbierać życie dosłownie i symbolicznie. Osoba tkwiąca w melancholijnej głębi autentycznie pochłonięta jest śmiercią, żyje nią i realizuje jej wytyczne. To tak jakby umierać na własnych oczach i w dodatku nie móc nic zrobić by temu zapobiec. Giną marzenia, ideały, człowiek odcięty jest od rzeczy w świecie zewnętrznym. W konsekwencji to powolne obumieranie ciała i niejednokrotnie targnięcie się na własne życie. Ból jest tak silny i nieznośny, że wydaje się iż ulgę przynieść może tylko śmierć. Ta sama siła, która kiedyś pozwoliła nam pozostać żywymi w chorobie staje się śmiertelnym zagrożeniem. Ale nie zapomnijmy, że ból to również energia. Jak wskazują najnowsze badania w tej dziedzinie każdy impuls psychiczny wywołuje określony stan energetyczny zarówno potencjalny jak i kinetyczny. Właśnie dzięki temu możemy poruszać się obrębie naszych przeżyć oraz zmieniać je w razie potrzeby dostosowując się do danej sytuacji. 

W depresji czujemy niemoc. Czujemy się jak ten kosmonauta podczas niezabezpieczonego spaceru, który zbyt daleko oddalił się od stacji i nie bardzo wie jak powrócić. Cóż on może czuć w takiej sytuacji? Pewnie z początku lęk i przerażenie. Potem złość i panika. Jego mózg pozostawiony tak przez dłuższy czas przełącza się w tryb bezradności, która uruchamia ciche cierpienie. Z początku ból fizyczny. Dokładnie jak w procesie zapadania na depresję, który z minuty na minutę zamienia się w nieznośną udrękę psychiczną. Ta jest już nieporównywalnie silniejsza, a jednak niewidoczna. Czy to nie jest przypadkiem opis tego jak wpadamy w tą otchłań beznadziejności i bezruchu psychicznego gdy chorujemy. Kto walczy z tą chorobą ten pewnie wie o czym mówię. Kto zna temat z własnego otoczenia mam nadzieję, że też rozumie. Krzyczymy lecz nikt nas nie słyszy. Płaczemy z bezradności i walczymy z poczuciem winy, lecz odpuszczenia brak. Chcemy umrzeć i chcemy żyć jednocześnie. Chcemy żeby ktoś nas odnalazł lecz nienawidzimy tych którzy nas zostawili. Stajemy się czarną dziurą w jednej z milionów galaktyk z której nie możemy się wydostać.

Jak wrócić? Jak przesunąć galaktykę, która zasłania nam dom? Odpowiedź jest tylko jedna. Trzeba poddać się tej przestrzeni i zaakceptować jej otchłań. Trzeba pozwolić sobie odejść wewnętrznie w ten wszechświat. Podobnie jak podczas narodzin, puścić wszystko co znane. Samemu odciąć pępowinę i wyruszyć w swoją indywidualną, samotną drogę, by poznawać własny kosmos i jego najodleglejsze zakamarki. Tak jak małe ciekawe życia, niesforne dziecko. Ta sama siła bólu psychicznego, która nas tam wrzuciła musi zostać wykorzystana i zamieniona na energię dzięki której będziemy się poruszać. Poszczególne galaktyki muszą stać się naszymi emocjami, słońca muszą stać się miejscami znanymi tylko nam, po których tylko my możemy stąpać. Księżyce – marzeniami i idami, a planety ludźmi nam bliskimi. Każde z tych miejsc musi zostać zaakceptowane jako nasze terytorium, odwiedzone i poznane. Cały wszechświat ma należeć tylko do nas.

Do tego wszystkiego potrzebny jest czas. Nie da się tego zrobić ad hoc. Pisała o tym Melanie Klein i Zygmunt Freud, że w depresji niezbędny jest właśnie ten jakże ważny czynnik, żeby móc szczegółowo zrealizować nakaz badania indywidualnej rzeczywistości. W wyniku tego badania energia związana z bólem uwalnia się i zaczyna poruszać oraz nadawać znaczenie poszczególnym obiektom. Pisał też o tym Carl Jung, a właściwie to poświęcił on całe swoje życie na zgłębianie meandrów nieświadomości. W tym skomplikowanym świecie, każda cząstka ma swoje miejsce i znaczenie. Każde uczucie, każdy sen, każde mrugnięcie powieki. Każdy najmniejszy element zawiera się w życiu i odgrywa swoją rolę. Fachowo cały ten proces w psychoterapeutycznym języku nazywa się fazą separacyjno-indywiduacyjną. W niej albo zdecydujemy się wyruszyć w nieznane, albo zostaniemy i pochłonie nas „głębokość” (depresja). Poznawanie własnego wszechświata to jednak trudna i ciężka praca z początku przypominająca syzyfowe zmagania. Gra jest jednak warta świeczki. Wszakże walczymy o swoje życie, o własne szczęście a przede wszystkim o zdrowie.

Depresja na dzień dzisiejszy jest chorobą uleczalną. Nie znaczy to jednak, że walka z nią jest łatwa. Nie. W większości przypadków to wręcz wyzwanie nie tylko dla osoby, która jej doświadcza ale i dla jej bliskich. Czasem przegrywamy, bo depresja jest nierównym przeciwnikiem i nie gra fair. Mamy jednak zdobycze naukowe i medyczne, które tą wojnę mogą wygrać. Dobrze jest jak nie jesteśmy sami na polu walki. Ważne by rodzina wspierała i rozumiała chorobę. Zacznijmy od wizyty u lekarza, poczytajmy nim podejmiemy odpowiednie kroki. To trochę tak jakbyśmy przygotowywali się do zdobycia najwyższego szczytu albo mielibyśmy zanurkować w największą głębinę. W tych przygotowaniach, które już same w sobie są leczące niezbędna jest też osoba znająca się na takich „wyprawach”. To psychoterapeuta. Nie zawsze każdemu konieczny, choć ja uważam, że bez takiego specjalisty nie sposób sobie poradzić. Pamiętajmy, że rekonwalescencja wymaga czasu i zaangażowania. Często nawet kilku lat. Same leki nie załatwią sprawy. Na końcu tych przygotowań do wyprawy we własne życie, w podążaniu za własnym, indywidualnym mitem jakby powiedział to prof. Antoni Kępiński, najwybitniejszy polski psychoterapeuta mamy być wyposażeni w wiele z rekwizytów. Ale najważniejszym to ten który daje nam nieśmiertelność i możliwość podejmowania ciągłej walki. To miłość. Ten talizman nie tylko potrafi przesuwać galaktyki, ale ma nawet moc poruszania innymi wszechświatami.

Kraków 26.01.2020